Zawsze wierzyłam, że Bóg istnieje, nie miałam z tym żadnego problemu. Rodzice co tydzień prowadzili mnie do kościoł, a w kościele często słyszałam, że Bóg kocha ludzi. Jednak ja tego nie odczuwałam. Kiedy byłam już trochę starsza, myśląc o Bożej miłości, dochodziłam do wniosku, że Bóg nie chce mnie kochać, ponieważ jestem zbyt grzeszna. Niektóre grzechy strasznie mnie przytłaczały, szczególnie kłamstwo – byłam w nim perfekcyjna, ale to mnie nie cieszyło i miałam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia.
W pewnym momencie swojego życia, kiedy wiedziałam, że nie potrafię zrezygnować z kłamstw, kłótni i innych grzechów, pomyślałam, że chociaż te rzeczy są obecne w moim życiu, to przecież nie jestem taka zła w porównaniu z innymi. Zastanowiłam się nad tym uczciwie i stwierdziłam, że więcej jest w moim życiu zła niż dobra. Zdecydowałam, że powinnam zacząć spełniać dobre uczynki, ale bardzo szybko doszłam do wniosku, że to jest niewykonalne, bo łatwiej jest robić coś złego, niż dobrego. Musiałam stanąć oko w oko z wizją własnego potępienia. Wiedziałam, że Bóg, wydając na mnie wyrok skazujący, będzie miał całkowitą rację. Byłam tym przerażona.
Następnego dnia była niedziela, więc jak zwykle poszłam do kościoła, a tam usłyszałam przypowieść o wdowie i niesprawiedliwym sędzi. W tej przypowieści sędzia był człowiekiem, który nie liczył się z ludźmi i nie bał się Boga, a wdowa w natrętny sposób szukała pomocy u sędziego, bo wiedziała, że tylko on może jej pomóc, o ileż bardziej Bóg, który nas kocha, pomoże nam, jeśli będziemy Go wytrwale prosić.
Wiedziałam, że nie ma dla mnie już ratunku, ale jeśli ktoś jeszcze może mi pomóc, to tylko Bóg i postanowiłam Go prosić o ocalenie. Codziennie.
To nie wpłynęło bynajmniej na moje postępowanie. Często kłóciłam się z koleżankami z internatu, z rodzicami, z siostrą. Między mną i siostrą często dochodziło do bójek, gdy rodziców nie było w domu. Chciałam to zmienić, ale nie byłam w stanie.
Było we mnie tyle gniewu, że pod byle pretekstem mogłam wybuchnąć.
Bóg ciągle był dla mnie ważny i chciałam mieć z Nim bliższy kontakt. Próbowałam czytać Nowy Testament. Na początku bardzo mi się podobał, ale później mi się znudził, bo wielu rzeczy nie rozumiałam. Nie wiedziałam na przykład, co znaczą słowa Jezusa: “Ja jestem droga, prawda i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie”. Przestałam czytać Pismo Św. I kiedyś przyszedł mi do głowy pomysł, aby prosić Boga o to, żebym mogła spotkać ludzi, którzy są blisko Niego. Myślałam, że będę mogła nauczyć się od nich, jak znaleźć kontakt z Bogiem. I wtedy Bóg odpowiedział na moją prośbę w zaskakujący sposób, bo gdy poznałam takich ludzi, to nie byli zakonnicy ani pustelnicy, tylko osoby w moim wieku. Zdziwiło mnie to, że nie są nudni ani smutni, potrafili się cieszyć nawet bardziej niż inni. Dla mnie zawsze modlitwa była nudna, chociaż już wtedy umiałam się modlić własnymi słowami, a po nich widziałam, że kiedy się modlą nie są znudzeni, ale szczęśliwi. Wspominali też coś o nowym narodzeniu. Nie rozumiałam tego i nie wiedziałam jak to zrobić.
Potem kilka razy spotkałam się z pewnym człowiekiem z tej grupy. Mówił mi, że odczuwa obecność Jezusa w swoim życiu. Zazdrościłam mu, bo ja też tego chciałam. Na kolejnym spotkaniu z tymi ludźmi stało się coś ważnego. Zrozumiałam, że potępiony jest każdy kto choć raz zgrzeszył, więc zbawienie nie jest nagrodą za dobre uczynki, ale bezpłatnym darem dostępnym dla tych, którzy zaufają Jezusowi we wszystkim. Tego dnia postawiłam Jezusa na tronie mojego życia. Zrozumiałam, że do tej pory zawsze chciałam, aby Jezus Chrystus był moim Zbawicielem, ale nigdy nie pomyślałam o tym, aby uczynić Go swoim Panem. Powiedziałam Jezusowi:
“Panie Jezu. Potrzebuję Cię. Jestem grzeszna. Otwieram Ci drzwi mojego życia i przyjmuję jako swojego Zbawiciela i Pana. Dziękuję Ci, że przebaczyłeś moje grzechy, umierając za mnie na krzyżu. Proszę o Twoje kierownictwo w moim życiu. Uczyń mnie taką, jaką chcesz, abym była.”
Powierzyłam resztę mojego życia Jezusowi, ponieważ zaufałam, że On, kiedy bierze na siebie odpowiedzialność za moje życie, nie pozwoli, aby stało mi się coś złego i że będzie mnie chronił. Kto zasługuje bardziej na zaufanie niż Jezus?
Pierwszą rzeczą, jaką odczułam, gdy szczerze skierowałam do Boga te słowa, było ogromne poczucie akceptacji. Było ono dla mnie szczególnie ważne, gdyż nigdy nie odczuwałam pełnej akceptacji ani ze strony rodziców, ani przyjaciół i znajomych. A Bóg akceptował mnie całkowicie, mimo że wiedział o mnie wszystko, znał moje najgorsze myśli i uczynki. Bóg zabrał moje grzechy i chciał przemienić to moje marne życie na lepsze, coraz bardziej podobne do życia Jezusa. Zyskałam też ogromny pokój wewnętrzny, którego nigdy wcześniej nie czułam. Nie bałam się o przyszłość, wiedziałam, że Jezus jest obok mnie, kocha mnie i jest obecny w moim życiu, tak jak pragnęłam. Pomaga mi w podejmowaniu decyzji, pokonywaniu problemów, przebacza moje grzechy i co najważniejsze, stopniowo, powoli, ale zabiera je. Jako uczennica, a potem studentka przestałam ściągać, kłócić się z koleżankami. Od Boga otrzymałam też wrażliwość na potrzeby i uczucia innych ludzi. Grzech, który tak bardzo mnie przytłaczał – kłamstwo, był pierwszym, od którego Bóg mnie uwolnił, już dzień po nawróceniu odkryłam, że mam odwagę mówić prawdę. Jezus uwolnił mnie też od potępienia i zapewnił zbawienie i to nie dlatego, że ja byłam tak dobra. Pokazałam już, że na podstawie uczynków zostałam potępiona, ale dlatego, że Bóg pokochał mnie tak bardzo, że poświęcił Swojego ukochanego Syna, aby jako jedyny człowiek bez grzechu zapłacił na krzyżu karę za moje grzechy, karę, którą ja powinnam ponieść. Potwierdzeniem tego są słowa z I Listu Św. Jana:
“Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Synu Jego. Ten, kto ma Syna, ma życie, kto nie ma Syna Bożego, nie ma też życia. O tym napisałem do was, abyście wiedzieli, że macie żywot wieczny”.
To jest moja nadzieja.
Dorota Trybała